Gdy pewien nieprzyzwoicie bogaty człowiek spada z nieba, jego niefortunny lot kończy się makabryczną śmiercią na iglicy kościoła. Sprawa jest o tyle dziwna, że mężczyzna ma na plecach... skrzydła. Na domiar złego jest zaledwie pierwszą kroplą istnego deszczu biznesmenów, którzy kończą równie marnie jak on. Zbita z pantałyku detektyw Aisha Bukhari drepcze w miejscu, próbując znaleźć rozwiązanie tej nietypowej zagadki, gdy odwiedza ją przyjaciel z dzieciństwa, fachowiec od wiedzy tajemnej John Constantine, który odkrywa związek pomiędzy upadającą elitą a pewnym wstrząsającym wydarzeniem ze wspólnej przeszłości jego i Aishy. Co takiego zabójstwa grubych ryb mogą mieć wspólnego z pierwszą ofiarą na sumieniu Johna? Jaką rolę w tych wydarzeniach odgrywają niebo i piekło? Jak zachowa się Constantine? Czy niczym mściwy Robin Hood pozwoli bogatym sukinkotom dalej spadać z nieba, mimo że do pewnego stopnia ciąży na nim odpowiedzialność za całą tę sytuację?
Okultystyczny kryminał „Hellblazer: Wzlot i upadek” jest dziełem gwiazdorskiego duetu: scenarzysty Toma Taylora („DCeased”, „Injustice”) i rysownika Daricka Robertsona („Chłopaki”, „Transmetropolitan”). Album zawiera materiały opublikowane pierwotnie w amerykańskich zeszytach „Hellblazer: Rise and Fall” 1–3 oraz galerią okładek alternatywnych i szkice Daricka Robertsona.
Autor | Tom Taylor, Darick Robertson, Diego Rodriguez |
Wydawnictwo | Egmont - komiksy |
Seria wydawnicza | DC Black Label |
Rok wydania | 2021 |
Oprawa | twarda |
Liczba stron | 152 |
Format | 21.6 x 27.6 cm |
Numer ISBN | 9788328152472 |
Kod paskowy (EAN) | 9788328152472 |
Data premiery | 2021.10.27 |
Data pojawienia się | 2021.09.22 |
Produkt niedostępny!
Ten produkt jest niedostępny. Sprawdź koszty dostawy innych produktów.
Hellblazer, to seria komiksowa ukazująca się od 1988 roku do 2012 – co czyni ją jedną z najdłuższych serii Vertigo. Łącznie ukazało się 300 numerów komiksu. A kolejna wariacja na temat tego bohatera nosi tytuł „Hellblazer. Wzlot i upadek”.
O komiksie możemy przeczytać, że:
Gdy pewien nieprzyzwoicie bogaty człowiek spada z nieba, jego niefortunny lot kończy się makabryczną śmiercią na iglicy kościoła. Sprawa jest o tyle dziwna, że mężczyzna ma na plecach... skrzydła. Na domiar złego jest zaledwie pierwszą kroplą istnego deszczu biznesmenów, którzy kończą równie marnie jak on. Zbita z pantałyku detektyw Aisha Bukhari drepcze w miejscu, próbując znaleźć rozwiązanie tej nietypowej zagadki, gdy odwiedza ją przyjaciel z dzieciństwa, fachowiec od wiedzy tajemnej John Constantine, który odkrywa związek pomiędzy upadającą elitą a pewnym wstrząsającym wydarzeniem ze wspólnej przeszłości jego i Aishy. Co takiego zabójstwa grubych ryb mogą mieć wspólnego z pierwszą ofiarą na sumieniu Johna? Jaką rolę w tych wydarzeniach odgrywają niebo i piekło? Jak zachowa się Constantine? Czy niczym mściwy Robin Hood pozwoli bogatym sukinkotom dalej spadać z nieba, mimo że do pewnego stopnia ciąży na nim odpowiedzialność za całą tę sytuację?
Hellblazer powraca w lżejszej formie/. Po mocnych i mrocznych tomach Delano, Ennisa, Azzarello i Ellisa ten komiks, choć też nielekki, stanowi pewną odskocznię i odprężenie. Ale, o dziwo Tylor daje radę zaserwować nam opowieść, która godnie rozwija uniwersum.
Jego Hellblazer to historia, gdzie więcej jest akcji, mniej dialogów i zadumy. Wszystko skupia się tu na zagadce, szybkim tempie i nastroju. Ale jest to uproszczone - także rysunki znakomitego Robertsona. I to właśnie pokazuje z jakim komiksem mamy tu do czynienia. Nadal udanym, ale bardziej rozrywkowym, skierowanym do masowego odbiorcy.
Johna Constantie’a na polskim rynku znamy już bardzo dobrze. Dostaliśmy dotąd siedem tomów zbierających regularną serię jego przygód – może nie chronologicznie, a według dokonań danych twórców, ale jednak – mamy takie albumy, jak „Potwór z bagien”, gdzie debiutował, takie, w których pojawia się w mniejszej bądź większej roli („Sandman”, „Księgi magii”) i zbiory, gdzie występuje epizodycznie („Dni pośród nocy”). Teraz nadszedł czas byśmy otrzymali przeznaczoną mu miniserię. I chociaż nie jest to album na miarę tych Gartha Ennisa, Briana Azzarello czy Warrena Ellisa, nadal pozostaje bardzo dobrym albumem wartym poznania.
Kiedy ktoś spada z nieba i ginie, można to uznać za tragiczny wypadek albo zabójstwo. Jakaś katastrofa lotnicza, nieudany skok ze spadochronem, zepchniecie z dachu albo balkonu. Kiedy jednak spada człowiek ze skrzydłami, wszystko zaczyna wyglądać inaczej. A gdy trupów przybywa…
Detektyw Aisha Bukhari nie za bardzo wie, jak ugryźć tę sprawę. Na szczęście jest jeszcze John Constantine, którego z panią detektyw łączy wspólna przeszłość. I właśnie przeszłość może okazać się też wspólnym mianownikiem z tym, co obecnie się dzieje. Pytanie tylko, czy oboje są gotowi poznać odpowiedzi…
Wydawnictwo DC od kilku lat prezentuje nam złagodzoną wersję właściwie wszystkiego. Spójrzcie tylko na postać Lobo – kiedyś to był Ważniak, wyżynał w pień całe światy, dopuścił się wesołego masowego dzieciobójstwa własnych bękartów, rzezał całe zastępy niebiańskich i piekielnych istot itd., itd. A potem? W New 52 stał się kiepskim cieniem dawnego siebie, emo-wersją, której przygody aż bolały. I nawet, kiedy wrócił w dawnej formie, nie był już sobą – co możecie zobaczyć w albumach „Liga sprawiedliwości kontra Suicide Squad”, „Bez sprawiedliwości” czy ostatnio w „Batman: Death Metal”. I podobny los spotkał też Johna Constantine’a. Wiadomo, w głównym nurcie nie mógł być taki, jak we własnej skierowanej do dorosłych serii, ale jednak jego złagodzenia bolało nawet w „Batmanie” Toma Kinga. Jak jednak wypada teraz, we własnej miniserii wydanej pod szyldem „Black Label”, czyli linii DC dla dojrzałych czytelników?
Cóż, nadal nie jest to ten Constantine, który wykiwał demony w runie Ennisa, ani ten upiorny niemalże cwaniak z dzieł Azzarello. W to jednak chyba nikt nie wątpił. Przecież nawet Neil Gaiman nie potrafił oddać jego cynizmu i wieloznaczności, a Tom Taylor to scenarzysta zdecydowanie z niższej półki. A jednak całkiem dobrze udało mu się ukazać i samą postać, i jej świat. Nie genialnie, ale na tyle dobrze, żeby zadowolić fanów. Obawiałem się trochę, co z tego wyjdzie. Taylora lubię, ale jako scenarzystę zabawnych historii akcji pokroju „All-New Wolverine”. Tu jednak jego podejście do materii opowieści okazało się całkiem udane.
„Hellblazer” w wykonaniu jego i Daricka Robertsona („Transmetropolitan”), to sprawny kryminał paranormalny, opowieść akcji i horror w jednym. Lekki, ale nastrojowy, ciekawy, z dobrze nakreślonymi postaciami i udanymi ilustracjami. Robertson nie atakuje naszych zmysłów tak genialnymi planszami, jak w „Transmetropolitanie”, jednak nadal miłe dla oka i dobrze oddające całą historię. Fani „Hellblazera”, jak i nowi czytelnicy, których kupuje ta konwencja, będą zadowoleni. Chociaż nadal najbardziej warto jest czekać na kolejny tom klasycznych przygód zadziornego bohatera w płaszczu i z nieodłącznym papierosem wystającym mu z ust.