Najnowsza powieść Jacka Dehnela
Krivoklat, wieloletni pacjent zakładów dla psychicznie chorych, obwołany przez austriacką prasę „kwasowym wandalem”, ma za sobą historię niszczenia dzieł sztuki w najsłynniejszych muzeach Europy.I nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Powieść Jacka Dehnela, pastisz antymieszczańskiej twórczości Thomasa Bernharda, to przepojona czarnym humorem, wyrzucona na jednym oddechu opowieść o sztuce, miłości i człowieku, który nie boi się sprzeciwić społeczeństwu.
Jacek Dehnel (ur. 1980) – pisarz, poeta, tłumacz. Zdobywca Paszportu „Polityki” i Nagrody Fundacji im. Kościelskich, wielokrotnie nominowany do Nagrody Literackiej Nike. Jego książki ukazały się w 13 krajach.
Autor | Jacek Dehnel |
Wydawnictwo | Znak |
Rok wydania | 2016 |
Oprawa | twarda |
Liczba stron | 240 |
Format | 12.4x19.4 cm |
Numer ISBN | 9788324036288 |
Kod paskowy (EAN) | 9788324036288 |
Waga | 294 g |
Wymiary | 135 x 200 x 23 mm |
Data premiery | 2016.05.12 |
Data pojawienia się | 2016.05.12 |
Produkt niedostępny!
Ten produkt jest niedostępny. Sprawdź koszty dostawy innych produktów.
Za tym banalnym tytułem kryje się nieco głębsze pytanie, które stawia nowa powieść (esej?) Dehnela. Swoiste zniesmaczenie przeciętnym odbiorą sztuki nie jest tematem nowym w polskiej prozie. Wyraz temu dał już przecież Gombrowicz w swoim Dzienniku. On także zastanawiał się nad tym po co przeciętny człowiek chodzi do galerii sztuki (dziś zapewne powiedziałby, że wystarczyłoby, gdyby poprzestał na galerii handlowej). Podobnie mamy u Dehnela w powierzchownej warstwie tekstu.
Krivoklat, bo on jest właściwym narratorem tekstu, który jest przedmiotem poniższej recenzji, także pragnie wyrazić swoje zniesmaczenie i sprzeciw przeciwko spłyceniu odbioru sztuki. Robi to jednak w nieco bardziej inwazyjny sposób niż przeciętny pisarz. Oblewa on obrazy dziewiędziesięciosześcioprocentowym kwasem siarkowym. Jak sam mówi, robi to, aby zwrócić uwagę społeczeństwa na to, że spłyciło ono odbiór sztuki do wyceny dzieła w pieniądzu, a interpretację sztuki pozostawiło krytykom i historykom, którzy powtarzają te same frazesy i zdania ‘wytrychy’. Sztuka niestety ma to do siebie, że przyciąga snobów, którzy zapominają o tym, jakie jest jej założenie.
Po lekturze powieści nachodzi mnie jednak także refleksja, na ile ma to odniesienie do literatury? Czy obcowanie większości osób z prozą i poezją nie jest także formą snobizmu. Całe to przerzucanie się znajomością kolejnych tekstów, zawiłymi interpretacjami. Niewiele różni się ono od prób podsumowywania kolejnych obrazów.
Idąc dalej, należy postawić pytanie na ile jakiekolwiek pisanie o sztuce i literaturze ma sens? Także ta recenzja. Być może ze sztuką należy obcować, spotykać się i nie komentować jej. Każdy tekst, każda interpretacja zaburza odbiór sztuki, niszczy to, co może dać nam dzieło. Pomiar zniekształca obserwację. W końcu być może nawet takie ‘spotkanie’ także jest wyrazem snobizmu, a tak naprawdę sztuka i literatura, jako wytwór całkowicie niepraktyczny nie ma sensu i nie warto się nią przejmować.
Na koniec warto dodać, że sama powieść napisana jest w bardzo specyficzny sposób. Zdania maja czasem więcej niż jedną stronę, co nieco utrudnia lekturę. Jednak wg mnie, cały ten słowotok idealnie pasuje do groteskowo przerysowanego schizofrenika, za jakiego fikcyjne książkowe społeczeństwo uważa Krivoklata. Gorąco polecam!
Co kryje w sobie umysł człowieka chorego psychicznie, który za „punkt honoru” postawił sobie zniszczenie jednych z największych dzieł sztuki, mieszczących się w muzeach całej Europy? Krivoklat – najnowsza powieść Jacka Dehnela to swoista spowiedź głównego bohatera, która sprawia, że zastanawiamy się, czy wszystkie jego działania są dyktowane jedynie chorobą…
Krivoklat, główny bohater powieści to człowiek chory psychicznie, który jest skazany kilkoma wyrokami. Za co? Za niszczenie obrazów w najsłynniejszych galeriach sztuki. Robi to w bardzo osobliwy sposób – oblewając obrazy mocno stężonym roztworem kwasu siarkowego. Mimo że już kilkakrotnie odsiadywał wyroki, dalej ma wiele niedokończonych „spraw”. W czasie jego rozważań możemy dowiedzieć się wiele o tym jak przygotowuje się do każdej akcji i jak ćwiczy z różnymi butelkami. Wspomina także osoby, które towarzyszyły mu w czasie poszczególnych terapii w różnych ośrodkach terapeutycznych. Czasem jego rozważania są bardzo zawiłe, a w innych miejscach aż zaskakują precyzją i racjonalnością. Poznajemy także jego poglądy dotyczące poszczególnych malarzy i ich dzieł. Sporo jest mowy np. o Van Goghu. Jednak wszystko jest podane czytelnikowi w niezwykle chaotyczny sposób, mający na celu oddanie specyfiki toku myślenia chorego umysłu.
Krivoklat to kolejne moje spotkanie z prozą Jacka Dehnela. Książka ta różni się nieco od tego, co czytałam wcześniej. Przede wszystkim porusza inną tematykę, ale i forma jej przedstawienia jest inna od tego, co na co dzień spotykamy otwierając książkę. Powieść jest napisana ciągiem, to znaczy nie ma tu rozdziałów, części czy nawet akapitów i innych przerw. A dodatkowo większość zdań jest wielokrotnie złożonych. Z jednej strony czytając mamy wrażenie, że wszystkie wyważania z monologu głównego bohatera są jakby wypowiedziane na jednym oddechu, z drugiej zaś jest to nieco męczące, gdyż sami nie mamy, ani chwili na przerwę i zaczerpnięcie powietrza. Nie ma też czasu na zastanowienie się nad treścią – na to przychodzi czas po zakończeniu lektury.
Krivoklat to powieść trudna i specyficzna. Wymagająca skupienia w czasie czytania, warto po nią sięgnąć, kiedy mamy spokojną głowę, by w pełni skupić się na jej treści. W innym przypadku będzie trudna do zrozumienia. Jak wspomniałam, to nie jest moje pierwsze spotkanie z prozą Jacka Dehnela i mniej więcej wiedziałam, czego się mogę spodziewać. Książka mimo wszystko mnie zaskoczyła, szczególnie wspomnianą wyżej formą wypowiedzi bohatera. Jest to jakby monolog wyrzucony na jednym oddechu.
Ostatnio miałam okazję czytać kilka powieści o podobnej tematyce, z narratorem, który jest osobą z problemami psychicznymi, nieodgadnioną, żyjącą w swoim własnym świecie. Mimo podobnej tematyki każda z tych publikacji była inna, miała swoją własną poetykę i charakter. Krivoklat w porównaniu z innymi czytanymi ostatnio przeze mnie powieściami wypadł nieco gorzej, ale jest to moje subiektywne odczucie. Również inne książki autora bardziej wpisały się w moją estetykę, tym razem coś jakby mniej zaiskrzyło.
http://www.czytajac.pl/2016/05/krivoklat-jacek-dehnel/
Moje spotkanie z „Krivoklatem” pióra Jacka Dehnela można podzielić na kilka etapów: zaciekawienie, zauroczenie, zdumienie, fascynację, znużenie (nie mylić ze znudzeniem), powrót i smuteczek. A było to tak.
Zaciekawienie. Postać Jacka Dehnela nie jest mi obca. Wielokrotnie czytałam o nim zarówno w tradycyjnej prasie – tej staromodnie drukowanej na papierze (należę do skazanego na wyginiecie gatunku, polującego na ten coraz rzadszy pokarm duchowym) jak i w Internecie. Pisarz, poeta, tłumacz, wielokrotnie nagradzany, nominowany, podziwiany, tłumaczony na wiele języków. Posługując się terminologią współczesnych mediów Dehnel to gorące nazwisko. A jednak, choć staram się nadążać za tym, co w trawie piszczy, jakoś tak się złożyło, że dotychczas nie czytałam żadnego tekstu, który wyszedł spod jego pióra. Nic więc dziwnego, że gdy na półkach księgarń pojawił się „Krivoklat” poczułam zaciekawienie. „O co z tym Dehnelem chodzi” - pomyślałam i zrozumiałam, że oto nadarza się wspaniała okazja by poznać odpowiedź na to, dość w sumie naturalne, pytanie. A co może być lepszym bodźcem do działania niż ciekawość? I tak oto „Krivoklat” znalazł się na mojej czytelniczej półce.
Zauroczenie. Mówią, że nie należy oceniać książki po okładce. Może i nie należy, ale natury nie oszukasz. Starannie wydana pozycja przyciąga wzrok i zachęca do zakupu. I choć w powieści liczy się przede wszystkich treść, to jednak prawdziwy miłośnik książek odczuwa fizyczną wręcz przyjemność dotykając pięknej okładki, oglądając ją, gładząc, ba!, są nawet tacy, którzy książki wąchają by poczuć zapach papieru i świeżej farby drukarskiej. W „Krivoklacie” zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Urzekł mnie starannością wydania i fascynującą okładką: wysublimowaną, niestandardową, realistyczną a jednocześnie pozbawianą płytkiej dosłowności.
Zdumienie. Okładka okładką, ale mimo wszystko najważniejsze jest to, co w środku. A w środku niespodzianką. Przynajmniej pod względem formy jest „Krivoklat” powieścią nieszablonową. Zazwyczaj niechętnym okiem patrzę na wszelkie eksperymenty formalne, ale w „Krivoklacie” rezygnacja z ogólnie przyjętych rozwiązań nie jest, przynajmniej w moim odczuciu, żadnym eksperymentem, a dobrze przemyślanym, wręcz perfekcyjnym, dostosowaniem formy do treści. Autor stosuje przemyślny zabieg: całkowicie rezygnuje z użycia akapitów, tworzy niezwykle długie, rozbudowane zdania, ciągnące się czasami przez kilka stron, pełne wtrąceń dygresji, i powtórzeń. Trzeba chwili by do takiego tekstu przywyknąć, ale gdy już przestawimy się na inny odbiór, „kupimy” zaproponowane rozwiązanie, odkrywamy, że jest idealne. Dlaczego? Główny bohater, tytułowy Krivoklat, jest wszak szaleńcem (przynajmniej w kategoriach społeczeństwa, w którym przyszło mu żyć), a powieść jest owego szaleńca monologiem. Wyrzucanym szybko, chaotycznie, na jednym oddechu. Jest to jednak szaleństwo z metodą. W naszym świecie tylko szaleniec, nieskrępowany ciasnym gorsetem norm, może szczerze mówić o tym co najważniejsze – o sztuce i o miłości. Monolog Krivoklata jest tylko pozornie bezładny.
Fascynacja. Gdy już zanurzymy się w świat wykreowany przez Dehnela zauważymy, że każdego słowo jest tam starannie przemyślane, że z pozornego chaosu niczym z barwnych plamek na obrazie Renoira (nota bene znienawidzonego przez Krivoklata :) ) wyłania się spójny wizerunek świata. Autor snuje opowieść niezwykle konsekwentnie, a jednocześnie cały czas nie przestaje nas zadziwiać. Zdania skrzą się inteligencją i dowcipem. Przy czym jest to żart najwyższej próby: delikatny, nienachlany, mądry, ironiczny ale nie złośliwy, z elementami uwielbianego przeze mnie czarnego humoru. Bo „Krivoklat” to przede wszystkim powieść prześmiewcza, oparta na wielopiętrowej ironii – czasem trudno się zorientować z kogo tak naprawdę się śmiejemy: z wyśmiewanego czy z prześmiewcy? Przepyszna rozrywka intelektualna.
Znużenie. Muszę teraz szczerz się przyznać, że mimo świetnej zabawy, jakiej dostarczył mi „Krivoklat”, nadeszła w końcu chwila, gdy poczułam się lekko znużona lekturą. Zwyczajnie, fizycznie, zmęczona. Wspomniana już wcześniej przeze mnie forma – długie, wielowarstwowe, zdania, dygresje, brak akapitów – sprawiają, że czytanie wymaga sporego skupienia. Jest jak gra w szachy – dostarcza niezapomnianych emocji, ale jednak męczy. Jest też aspekt czysto praktyczny. Książki nie da się czytać „z doskoku” – w metrze, w autobusie czy w poczekalni do lekarza. Trzeba wygospodarować sporo czasu poświęconego wyłącznie obcowaniu z powieścią. I nie chodzi mi nawet o koncentrację, bo znam osoby, które potrafią skupić się w każdych warunkach. Mam na myśli aspekt czysto praktyczny. Głupio jest odłożyć książkę w połowie zdania. A w przypadku „Krivoklata” doczytanie do kropki może oznaczać dobry kwadrans. Oczywiście, znam książki jeszcze bardziej „nieprzyjazne” pod tym względem, chociażby słynna „Miazga” Andrzejewskiego składająca się z jednego tylko zdania (przyznam się szczerze – moje podejście do „Miazgi” zakończyło się sromotną klęską), ale nie zmienia to faktu, że nie jest to forma wygodna. Mówiąc krótko – poczułam przesyt i postanowiłam odpocząć.
Powrót. Porzucony „Krivoklat” leżał sobie kilka dni na półce, podczas gdy ja pozwalałam odetchnąć mózgowi robiąc skarpetki na drutach (niezwykle odstresowujące zajęcie – polecam wszystkim zagonionym i zabieganym). Nie trwało to jednak długo. Dość szybko poczułam wewnętrzną potrzebę zanurzenia się ponownie w wykreowany przez Dehnela świat. W każdym związku, czy jest to małżeństwo, przyjaźń, czy relacja czytelnik-książka, czasami potrzebny jest chwila oddechu. Krótkie rozstanie dobrze nam zrobiło. Po przerwie „Krivoklat” wciągnął mnie jeszcze bardziej. Nawet nie zauważyłam kiedy dotarłam do końca.
Smuteczek. Potem był już tylko smuteczek. Żal, że to już koniec, że pora rozstać się z „Krivoklatem” i jego światem. Na otarcie łez pozostała mi tylko nadzieja, że Dehnel, będąc wszak pisarzem młodym, w pełni sił twórczych, nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i za czas jakiś znowu nas czymś zaskoczy.